Cesta Hrdinov SNP – przerwa w podróży

 

Ulewne deszcze, porywiste wiatry i wycieńczenie fizyczne dało nam w kość. Wiem jak ważny jest szacunek do gór i rozwaga przed ich majestatem, jednak czasem brawura bierze górę. Względne doświadczenie i chęć osiągniecia celu potrafi zaślepić nawet najwytrwalszych wędrowców. Tak też stało się w naszym przypadku. Po zimnej i nieprzespanej nocy, w mokrych ubraniach podążaliśmy szlakiem do wsi. Nasze morale były bliskie zeru, a brak porządnej regeneracji spowodował to czego baliśmy się najbardziej, czyli kontuzję.


Podczas marszu, Kuba zaliczył poważny upadek, w którym ucierpiało jego kolano. Początkowo rana nie wyglądała na niebezpieczną, jednak ból nasilał się do tego stopnia, że wyprostowanie nogi w kolanie było niemożliwe. Całe szczęście los nad nami czuwał i właśnie tego dnia dotarliśmy do miasteczka, w którym znajdowała się dobrze zaopatrzona apteka z niezbędnymi opatrunkami i płynami do dezynfekcji. Po „operacji” wszystko miało już być dobrze, ale jak to mówią: „Przezorny zawsze ubezpieczony.”, dlatego nasz namiot stanął zaraz obok cmentarza. Nie spodziewaliśmy się tego, co czekało nas o poranku. Rana stała się na tyle poważna, że musieliśmy podjąć najtrudniejszą decyzję od momentu wyruszenia na szlak.

Ostatecznie podjęliśmy decyzję o jednodniowym urlopie w Preszowie, która stała się naszym ratunkiem i prawdopodobnie dzięki niej udało nam się ruszyć dalej. Podczas tego przymusowego postoju, który ostatecznie okazał się trwać łącznie trzy dni, nabraliśmy pokory i dojrzałości. Gdyby nie wsparcie naszych przyjaciół i rodziny byłoby bardzo trudno pozbierać się do dalszej drogi.


No i stało się! Dzięki dobrym ludziom i ogromnym wsparciu, wracamy na czerwony szlak. Pamiętam, że po raz pierwszy czułam tak wielką radość z każdego następnego kroku Ta historia nauczyła nas nie tylko pokory, ale także wzbogaciła o nowe podejście do wędrówki długodystansowej. Okazało się, że walka ze szlakiem i uparta pogoń za realizacją planu jest zgubna. Postanowiliśmy, że od momentu powrotu będziemy słuchać tego co mówi do nas droga, przyroda, ludzie. Od tego momentu poczułam ulgę, nagle szlak stał się łatwiejszy. Wszystkie przeciwności, które prześladowały nas poprzednio stały się błahe. Kwintesencją naszego szczęścia była droga na Biały Kamień. Pobiliśmy wtedy rekord dystansu, a na końcu czekało nas idealne miejsce do rozbicia namiotu oraz głęboki do kolan strumień. To było idealne miejsce na nocleg i wieczorną kąpiel. Woda była też idealnym pretekstem do gorącej herbaty o świcie, przed wyjściem w dalszą drogę.

 

Następnego dnia po raz pierwszy od bardzo dawna spotkaliśmy dwoje ludzi, którzy tak jak my podążają Cestą. Rozmowa z nimi podniosła nasze i tak dobre samopoczucie, ponieważ z tego jak rozumieliśmy język Słowacki, to za niecałe 70 km czeka nas seria schronisk, duże skupiska ludzi i dobrze zaopatrzone sklepy. W tym momencie jeszcze nie wiedzieliśmy, że wyjdziemy z dziczy już tego samego dnia. Trudno było się spodziewać tego co nas spotkało.

Chyba każdy zna to uczucie, kiedy wszystko idzie jak po maśle, i nagle burzy się niczym domek z kart. Dokładnie taka sytuacja zaskoczyła nad na tuż przy granicy Wołowskich Wierchów z Tatrami Niżnymi. Znaleźliśmy idealne miejsce do rozbicia namiotu, oraz niewielki strumień kilkadziesiąt metrów dalej. Po całym rytuale wieczornym, szykowaliśmy się do snu. Aż nagle zza zarośli wybiegł myśliwy z bronią i dużym psem. Zanim mogliśmy cokolwiek powiedzieć, Pan postanowił przegnać nas z naszej oazy pod pretekstem, że należy ona do niego. Są momenty, w których długa dyskusja o racji, nie ma sensu. Tym bardziej jeżeli jedna ze stron posiada dużą strzelbę i psa. Tego dnia podążyliśmy szlakiem po zmroku, a nasza nagrodą było pole namiotowe, które znajdowało się dosłownie kilkaset metrów od czerwonego szlaku. Myśleliśmy, że tego dnia nie może być już lepiej, a jednak było! Ciepła kąpiel, zimne napoje gazowane i miła społeczność miłośników campingu.


Po tym tygodniu pełnym wrażeń wchodzimy w Tatry Niżne. Czyli krainę utulni, niedźwiedzi i wysokich szczytów. Po wielu dniach spędzonych w samotności, zmieniamy otoczenie na przestrzeń pełną ludzi i wyciągów. Weszliśmy w drugą połowę szlaku, i poznaliśmy zupełnie nowe oblicze Słowackich gór.

 

Redaktor: Sandra Kaźmierczak

Studentka Grafiki Warsztatowej. Przez kilka lat pełniła funkcje drużynowej, obecnie jest zastępcą komendanta szczepu do spaw gromad zuchowych. Uwielbia pracować z dziećmi, drukować w pracowni serigrafii oraz każdy wolny weekend spędzać na wędrowaniu z plecakiem po górach. Zdobywczyni diamentowej odznaki Głównego Szlaku Beskidzkiego oraz członkini klubu Korony Gór Polski.