Cesta Hrdinov SNP – Słowacja daje nam w kość

 

No to jesteśmy na Słowacji. Od tego momentu, żegnamy się z Polską na kilka tygodni. Okazuje się, że mimo tak podobnych wzniesień turystyka górska może mieć różne oblicza. Po przejściu Głównego Szlaku Beskidzkiego miałam pewne wyobrażenie co może mnie spotkać na Ceście i czułam, że wiem czego się spodziewać, ale pomyliłam się.

Pierwszy nocleg u naszych sąsiadów był nadzwyczaj przyjemny. Spaliśmy na łące niedaleko drogi i potoku, a każda noc spędzona blisko wody oznaczała miły poranek z herbatą i możliwością umycia zębów. Oczywiście posiadaliśmy odpowiedni turystyczny filtr do wody. Kolejny dzień zaskoczył nas wizytą we wsi i większym sklepem, dzięki czemu mogliśmy zaopatrzyć się w jedzenie na kolejne dni. Pierwsza część szlaku była zdecydowanie łatwiejsza pod tym względem. Tego dnia pozwoliliśmy sobie na kilka bonusowych smakołyków, które ucieszyły nie tylko nas. Okazało się, że naszym jedzeniem zainteresowały się także popularne w tamtych regionach popielice! Całe szczęście Kuba w porę uratował nasze drożdżówki.

fot. Jakub Bielewicz


Piątego poranka nastąpił pierwszy kryzys. Nieświadomie rozbiliśmy namiot w miejscu, gdzie było tajne przejście między wsiami. Niestety, w środku nocy staliśmy się atrakcją dla młodych ludzi wracających z zabawy. Ta sytuacja wiele nas nauczyła, ale też ostudziła pozytywny zapał do dalszego marszu. Na całe szczęście nic nam się nie stało.

Przywykliśmy do polskiego Beskidu Niskiego, który bywa średnio oznaczony. Okazało się, że po Słowackiej stronie również nietrudno się zgubić. Tego dnia nadrobiliśmy kilka kilometrów na szukaniu czerwonego szlaku. Nasze morale były coraz wyższe z jednego powodu. Byliśmy pewni, że za kilka godzin zjemy porządny obiad i po raz pierwszy od pięciu dni umyjemy się pod bieżącą wodą. Nie mogliśmy się doczekać wizyty w urokliwym Bardejowie.

fot. Jakub Bielewicz


Po ciężkich 34 km marszu w końcu wkraczamy do Bardejowa. Nie możemy doczekać się ciepłej wody i wygodnego łóżka. I wiecie co? Okazało się, że schronisko młodzieżowe przechodzi gruntowny remont i jest zamknięte dla turystów. Trudno jest opisać nasze rozczarowanie. Byliśmy już zbyt zmęczeni, by przejść kolejne 10 km do jakiegokolwiek lasu, a jednocześnie nie było żadnego wolnego miejsca w pensjonatach. Prosiliśmy o pomoc w restauracjach, przypadkowych ludzi na ulicy, aż w końcu zrezygnowani usiedliśmy pod daszkiem kamienicy. Rozpętała się groźna burza z piorunami i ulewnym deszczem. Było koło godziny 20:00 więc wszystkie sklepy, restauracje, muzea zamykały się. Zupełnie nie wiem czemu postanowiliśmy zajrzeć do kolejnego takiego miejsca. Tam poznaliśmy cudowną Panią Marię. Pani Maria nie zwlekała ani chwili aby nam pomóc kiedy usłyszała, że idziemy Cesta Hrdinov SNP. Czym prędzej schowała nas pod parasolem i zabrała do gminnej noclegowni, gdzie zupełnie nieodpłatnie mogliśmy spędzić noc. Ta sytuacja natchnęła nas pozytywną energią i pomogła uwierzyć w sens naszej przygody. Przecież takie sytuacje nie zdarzają się przez przypadek!

fot. Jakub Bielewicz


W tym momencie większość z Was pomyśli, że teraz to już musi pójść z górki. Nic podobnego! Następnego dnia deszcz przypomniał o sobie z samego rana. Pamiętam dokładnie, że było mi wszystko jedno czy wejdę w kałużę po kostkę czy nie. Po raz kolejny trzymaliśmy się myśli, że tego dnia będzie dobrze, bo przecież czeka na nas schronisko górskie! Oczywiście nauczeni polskiej kultury górskiej wyobrażaliśmy sobie to co oferuję nasze Polskie Towarzystwo Turystyczno-Kulturoznawcze. I tym razem dostaliśmy od szlaku pstryczka w nos. Schronisko owszem było otwarte, ale tylko do 16:00 czyli, dokładnie dwie godziny przed naszym przybyciem. Tamtejsze noclegi górskie działają prywatnie, stąd nie można nastawić się na pewny nocleg lub obowiązek udzielenia pomocy. Wtedy jednak mieliśmy gorzki żal, że za dwie godziny będziemy zmuszeni przeczekać noc w wiacie podczas takiej zawieruchy. Na całe szczęście chociaż lekko wysuszyliśmy ubrania. Noc była trudna i zimna. Baliśmy się, że wiatr złamie nasz stelaż. Ale za to poranek był piękny. Ciepłe słońce ogrzewało nas do samego Wielkiego Szarysza.

Uważam, że wędrówka staje się prawdziwą przygodą, kiedy spotykają nas różne przeciwności. To właśnie w trudnych chwilach trzeba znajdować antidotum na kłopoty, przez co szlak staje się ciekawszy. Bardzo często w najgorszej opresji poznajemy cudownych ludzi takich jak Pani Maria. Na naszej trasie znalazło się jeszcze kilka takich „przygód”, o których napiszę w kolejnej części. Jeśli jesteście ciekawi jak pewien myśliwy groził nam bronią, jak przeżyliśmy rykowisko jeleni i chcecie poznać kilka ciekawostek o turystyce w słowackim stylu to odświeżajcie stronę bloga „woda góry las”.

fot. Jakub Bielewicz

 

Redaktor: Sandra Kaźmierczak

Studentka Grafiki Warsztatowej. Przez kilka lat pełniła funkcje drużynowej, obecnie jest zastępcą komendanta szczepu do spaw gromad zuchowych. Uwielbia pracować z dziećmi, drukować w pracowni serigrafii oraz każdy wolny weekend spędzać na wędrowaniu z plecakiem po górach. Zdobywczyni diamentowej odznaki Głównego Szlaku Beskidzkiego oraz członkini klubu Korony Gór Polski.