Bieszczady i Beskid Niski, czyli pierwsze 200 km – Jak przejść GSB cz. 2

 

Po długiej podróży pociągami i autobusami, w końcu dotarliśmy do miasta, w którym miała rozpocząć się nasza wędrówka. Postanowiliśmy zacząć Główny Szlak Beskidzki w Wołosatem, wiedząc, że z każdym dniem jesteśmy bliżej domu. Rozbiliśmy namiot pod czerwoną kropką, która oznacza początek czerwonego szlaku. Wszystko zapowiadało się świetnie. Pierwsza noc spędzona na dziko była bardzo ciepła, zapowiadała wspaniały dzień.

Tam w Bieszczadach nad Wetliną

fot. Jakub Bielewicz


Niestety wszystkie znaki okazały się złudne. Pierwszego dnia wyruszyliśmy o godzinie 5:30 i mimo wczesnej pory wiedzieliśmy, że nie będzie słonecznie. Cały dzień lało jak z cebra. Mgła i silny wiatr bardzo utrudniały wędrówkę. W takich warunkach przydają się stuptuty, które chronią buty przed wysoką mokrą trawą(Zimą przydają się w wysokim śniegu). Po pierwszych kilku godzinach marszu w tak fatalnych warunkach miałam ogromną ochotę zadzwonić po GOPR, aby zabrali mnie ze szczytu Tarnicy. Całe szczęście w trudnych momentach zawsze mogłam liczyć na wsparcie Kuby. Ulewny deszcz przemoczył nas do suchej nitki, dlatego wydawało nam się rozsądne, aby tego dnia spędzić noc wewnątrz schroniska. Popijając herbatę w Kremenarosie w Ustrzykach Górnych po pierwszych 25 kilometrach czułam jednocześnie satysfakcję i ogromne zmęczenie.

fot. Jakub Bielewicz


Kolejne dni spędzone w Bieszczadach minęły w podobnych warunkach pogodowych. Mgliste poranki, słaba widoczność i przelotne deszcze były mocno demotywujące. W takich okolicznościach dobra kurtka chroniąca przed deszczem i wiatrem była niezbędna. Po wejściu na Połoniny, przez słynną Chatkę Puchatką zatrzymaliśmy się we wsi Smerek. Rozbiliśmy swój namiot obok Schroniska Młodzieżowego, umyliśmy się w cywilizowanych warunkach i zjedliśmy porządny obiad. Całe szczęście trzeci dzień był zaplanowany na 16 km, dzięki czemu po 6h marszu byliśmy już w Bacówce pod Honem, nad urokliwą wsią Cisna. Niestety okazało się, że mimo krótkiej trasy, kryzys dnia trzeciego mnie nie ominął. Zaczęłam odczuwać ból w kolanie, który znacznie utrudniał wędrówkę. Bardzo dobrze wspominam ten postój. Bacówka jest urokliwym miejscem, w którym można poczuć klimat bieszczadzkich gór. Schronisko mieści się 500 m od sławnej restauracji zwanej Siekierezadą. Co najmniej raz w życiu trzeba wejść do tego miejsca! Dlaczego? Sami się przekonacie… Czwartego dnia przeszliśmy szmat drogi liczący prawie 32 km, aby spędzić noc w namiocie przy Schronisku w Komańczy. Słyszeliśmy o tym miejscu wiele dobrego i nie byliśmy zawiedzeni. Pan, który wówczas zajmował się bazą był prawdziwym znawcą gór. Potrafił udzielić odpowiedzi na każde nasze pytanie dotyczące szlaków, przyrody i ogólnie Bieszczad. Następnego dnia byliśmy gotowi do wyjścia już o godzinie 5:30 wychodząc spotkaliśmy bazowego, który opowiedział nam niesamowitą historię. Okazało się, że Schronisko ma dość specyficznego pupila, jakim jest samotny wilk! Raz po raz, kiedy odbywają się ogniska z kiełbaskami, basior zwabiony zapachem podchodzi blisko ludzi. I tak też było tej nocy, jednak nie byliśmy świadkami tego spotkania, ponieważ chwilę po 21 spaliśmy jak susły w naszym namiocie. Dowiedzieliśmy się także, że trasa z Komańczy do Wisłoczka jest jedną z najdzikszych. Ponoć niedźwiedzie i żubry bywają tam bardzo często. Potraktowaliśmy tą informacje dość sceptycznie do momentu, w którym na środku drogi naszym oczom okazała się prawdziwa niedźwiedzia kupa! Skąd o tym wiemy? Oczywiście wpisaliśmy w Google Grafika.  Oprócz dużych zwierząt można spotkać wiele mniejszych gatunków, wiele z nich jest pod ścisłą ochroną.

Beskid Niski sercu bliski

fot. Jakub Bielewicz


Uważam, że Beskid Niski można jednocześnie kochać i nienawidzić. Bez wątpienia jest to bardzo urokliwe, piękne i ciekawe pasmo. Ale jego dzikość może być dość męcząca. Szlaki są rzadko uczęszczane i zarastają roślinnością, co utrudnia chodzenie. Oznaczenia szlaków rzadko są odświeżane, więc łatwo jest się zgubić. Gdyby nie nasz niezawodny GPS nadrobilibyśmy sporo kilometrów. Moim zdaniem jest to najtrudniejsze pasmo GSB. Studenckie bazy namiotowe i schroniska występują w dużych odległościach, co więcej większość obszaru zajmują rezerwaty przyrody, które zakazują dzikich noclegów w namiocie. Najprościej rzecz ujmując trzeba codziennie bardzo dużo chodzić, po gęsto zalesionych górach a co za tym idzie nie nacieszymy oka widokami i nie zrobimy zakupów.

Zatrzymaliśmy się na noc w niezwykle urokliwej Studenckiej Bazie Namiotowej Wisłoczek. Bazy tego typu mają w sobie coś magicznego. Mimo spartańskich warunków każdy gość zostanie miło ugoszczony, poczęstowany herbatą a czasem czymś więcej.  W pierwszej kolejności zwiedziliśmy miejsce przeznaczone na higienę osobistą, które przypominało wielki basen jak w ekskluzywnych uzdrowiskach. Był to jar o głębokości około 3m napełniany z wodospadu nazwanym Wisłoczek. Oczywiście obowiązkowo należy zabrać ze sobą naturalne kosmetyki na przykład takie jak „Biały Jeleń” lub inne nie powodujące szkód dla środowiska. Taka sama zasada dotyczy środków do prania, chociaż uważam, że „Biały Jeleń” sprawdzi się również w tym celu. Jak wcześniej wspomniałam w Beskidzie Niskim dość trudno o sklep, przez co nie mieliśmy żadnych zapasów. Ale w górach tak już jest, że zawsze ktoś poratuje. Akurat okazało się, że pewna rodzina wyjeżdżała z bazy z zamiarem wyrzucenia kiełbasy i chleba. Ale to nie ostatnia z niespodzianek. Podczas rozliczania naszego pobytu poznaliśmy przewodnika ze Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich. Nie dość, że dał nam zniżkę za „umycie garów po weekendzie” to zaprosił do prawdziwej sauny! Okazało się, że mała drewniana szopka służy, właśnie jako sauna. Poczułam jak cały ból mięśni i zmęczenie zniknęło. To była idealna kuracja na następny dzień, który jak na Beskid Niski przystało szykował się na 35 km drogi. Całe szczęście, że nasz zaprzyjaźniony bazowy akurat kończył swoją służbę na polu namiotowym i postanowił przejść się z nami. Podczas drogi wcale się nie dłużyło, bo Kuba(tak miał na imię przewodnik) opowiadał nam o historii i kulturze Łemków aż do samej wsi Chyrowa. Dowiedziałam się skąd pochodzi nazwa: „Łemkowie” i wiele innych ciekawostek na temat ich życia.


Następnego dnia pożegnaliśmy naszego towarzysza i ruszyliśmy w stronę Schroniska w Bartnem. Droga przez Magurski Park Narodowa nieco się dłużyła, ale całe szczęście dotarliśmy do bazy przed zmrokiem. Bartne zawsze kojarzyło mi się z pięknym miejscem, w końcu piszą o nim poezje. Ale to, co zastałam odbiegało od moich wyobrażeń. Schronisko zdecydowanie nie przypadło nam do gustu. Ze względu na warunki pogodowe wybraliśmy nocleg w pokoju, ale biegające w ścianach myszy nie pozwalały na spokojny sen.

fot. Jakub Bielewicz


Plaga gryzoni nie opuściła nas także kolejnego dnia. Kiedy dotarliśmy do Studenckiej Bazy Namiotowej w Regietowie, wszyscy ostrzegali nas przed popielicami, które licznie występują w pobliżu pola namiotowego. Bazowy twierdził, że te małe zwierzaki potrafią wygryźć dziurę w namiocie, kiedy wyczują jedzenie. Aby uchronić nasz „przenośny dom” schowaliśmy prowiant w wyznaczonym miejscu. Oprócz nas nocowało jeszcze kilka osób, więc spodziewałam się, że popielice spłoszą się i zostaną w swoich norkach. Zmieniłam zdanie, kiedy podczas wieczornej toalety poczułam, że coś chodzi po mojej stopie! Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam tego sympatycznego gryzonia. Na szlaku jest mnóstwo różnych zwierząt, więc musimy pamiętać, że to my jesteśmy gośćmi w ich domu.

Wędrując przez Beskid Niski spotykaliśmy góra 4 osoby w ciągu 10h marszu. Pustki na szlakach pobudzały wyobraźnie, przez co każdy szelest był dla mnie niebezpiecznym zwierzęciem. Zastanawiałam się jak mogłabym umilić sobie czas, żeby przestać myśleć o bolącym kolanie i obtarciach. Zaczęłam słuchać muzyki! Przed wyjazdem zgrałam na telefon „Beretkę dla Bejdaka”, czyli płytę Starego Dobrego Małżeństwa. Godzinami słuchałam i śpiewałam wokalu Myszkowskiego. Być może wyglądało to śmiesznie, a brzmiało jeszcze bardziej zabawnie, ale zapewniam, śpiew jest idealnym rozwiązaniem na kryzysy w czasie marszu! Ponad to jest to sprawdzony sposób na odstraszenie węży i innych niebezpiecznych zwierząt.

Bez wątpienia Bieszczady i Beskid Niski to najdzikszy odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego. Miejsca, które napotkamy wędrując czerwonym szlakiem w większości charakteryzują się przyjazną atmosferą. W tych regionach znajdziemy bardzo tanie noclegi i jedzenie schroniskowe. Im dalej w stronę Ustronia ceny będą rosły w górę. Idąc przez Bieszczady i Beskid Niski niemal wszędzie można było spotkać dobrych ludzi, którzy chętnie służyli radą i pomocą. Tacy ludzie zazwyczaj nie oczekują niczego w zamian, ale uważam, że dobrze jest mieć własną „walutę wdzięczności”. Osobiście maluję na szlaku małe obrazki akwarelowe, które wręczam serdecznym ludziom. Oczywiście każdy może wymyślić swój własny rodzaj podziękowania np. pocztówki swojego miasta, naklejki lub inną drobną rzecz. Zapewniam, że to wspaniałe uczucie, kiedy możemy komuś podziękować w tak wyjątkowy sposób.

 

Redaktor: Sandra Kaźmierczak

Studentka Grafiki Warsztatowej. Przez kilka lat pełniła funkcje drużynowej, obecnie jest zastępcą komendanta szczepu do spaw gromad zuchowych. Uwielbia pracować z dziećmi, drukować w pracowni serigrafii oraz każdy wolny weekend spędzać na wędrowaniu z plecakiem po górach. Zdobywczyni diamentowej odznaki Głównego Szlaku Beskidzkiego oraz członkini klubu Korony Gór Polski.